Łukasz Szpunar z Tarnobrzega zajął trzecie miejsce na Mistrzostwach Polski w Morsowaniu! W balii z lodowatą wodą wytrzymał aż 4 godziny i 2 minuty.

Mistrzostwa Polski w Morsowaniu odbyły się w Mielnie w ramach XX edycji Międzynarodowego Zlotu Morsów. Warunkiem uczestnictwa w zawodach było co najmniej dwuletnie doświadczenie w morsowaniu oraz certyfikat uczestnictwa w szkoleniu prowadzonym przez organizatora – Valerjana Romanowskiego.

Zapraszamy do przeczytania krótkiej rozmowy z Łukaszem.

TVL: Kiedy podjąłeś decyzję o udziale w tych mistrzostwach?

Łukasz Szpunar: Decyzję o udziale w mistrzostwach podjąłem od razu, jak tylko dowiedziałem się, że są organizowane. Wiedziałem, że mam potencjał. Na te mistrzostwa czekałem rok i już sam udział w zawodach takiej rangi dał mi ogromną satysfakcję. Wynik, który osiągnąłem, był wisienką na torcie. Mam prawie 35 lat i niestety w sportach takich jak kolarstwo, biegi czy pływanie nie mam już szans. Morsowanie jest stosunkowo młodą dyscypliną sportową, w której jeszcze można pobić wiele rekordów. Ponieważ szkoliłem się u najlepszych, a ponadto mam budowę typowego „morsa”, stwierdziłem, że to jest moja dziedzina, w której mogę sporo namieszać. Dodatkowo ostatnie mistrzostwa pokazały, że granice są dalej, niż nam się wszystkim wydaje. Samo morsowanie można nazwać nieoficjalnym „sportem narodowym”.

TVL: Opowiedz o tym, jak wyglądały te przygotowania i szkolenia u najlepszych.

Łukasz Szpunar: Przygotowania trwały prawie rok. Zaczęły się od spotkania z Aldoną Zielińską, która pierwszy raz wprowadziła nas do suchego morsowania (chodzenie po górach bez bielizny termoaktywnej i kurtek – przyp. red.). Dzięki niej otworzyliśmy oczy i przekonaliśmy się, ile tak naprawdę nasz organizm potrafi wytrzymać. Później były szkolenia z Rock Balancing Ice i Valerianem Romanovskim. Cały czas wspieraliśmy się ze Sławkiem Wiatrowskim, który również przygotowywał się do tego wyzwania. Treningi z dłuższego morsowania odbywały się co miesiąc. W międzyczasie robiliśmy krótkie, dynamiczne morsowanie, tak do 15 minut. Kluczowym punktem w przygotowaniu było spotkanie na swojej drodze Piotra Marczewskiego z Kielc. Jest on survivalistą, rekordzistą Guinessa, ekstremalnym morsem. Piotr wyraził chęć przygotowania mnie do tych mistrzostw. Dał mi dużo wskazówek. Mieliśmy razem treningi z dłuższego morsowania, na których w czasie rzeczywistym pracowaliśmy na moim organizmie tak, aby na zawodach nic nie mogło mnie zaskoczyć. Przed samymi mistrzostwami trafiłem dodatkowo na trenera mentalnego Bartosza Florka z Rzeszowa, z którym wspólnie pracowaliśmy nad “moją głową” – podejściem, sposobem myślenia, motywacją. Odpowiednie nastawienie to bardzo ważny aspekt i nie wolno o nim zapominać.

TVL: Na czym dokładnie polegają takie mistrzostwa?

Ł.Sz: Od razu mówię, że każda osoba, która zdecydowała się na udział w tych zawodach, jest według mnie zwycięzcą i bohaterem. Temperatura wody waha się między 0 a +1 stopień i cały czas dosypywany jest lód, aby nie było za ciepło 😉 Jednak na zawodach liczył się czas, który był dzielony na BMI i to dawało określoną punktację. Jest to bardzo sprawiedliwe, bo na przykład: zawodnik, który waży 70 kg wystarczy, aby przesiedział około 1,5 godziny, zawodnik o wadze 100 kg – 2 godziny, a zawodnik 130 kg – 2,5 godziny. Wszyscy mają taką samą punktację. Tłuszcz w ciele dalej nam izolację, dlatego ten, kto ma go więcej, musi „zrobić dłuższy czas”, aby mieć taką samą punktację jak ten, który jest szczupły. Mistrzostwa można zakończyć na 2 sposoby: sami decydujemy się wyjść lub ratownik zakańcza nam zawody, oczywiście w przypadku, gdy ma do tego przesłanki (spadek temperatury lub inne objawy, które dają pierwsze oznaki lekkiej hipotermii). Uważam, że są to bardzo bezpieczne zawody, pomimo tego, że jest ekstremalnie. W jakim innym sporcie jest sytuacja, że w pewnym momencie podbiega do Ciebie ratownik i mówi: „Kończymy twoje zmagania, ponieważ za niedługo może być to dla Ciebie niebezpieczne”. Pilnował nas zespół wyspecjalizowanych ratowników. Jeśli chcemy zrobić długi czas, musimy poczuć się tak, jakbyśmy w piątkowy wieczór siedzieli w wannie z ciepłą wodą i relaksowali się, a w umyśle musimy zachować spokój i równowagę. Wtedy jest duża szansa, że nie spanikujemy i ograniczymy stres, a dzięki temu zachowamy naszą temperaturę na dłużej.

TVL: Wytrzymałeś ponad 4 godziny w balii z zimną wodą. O czym się myśli, gdy się w niej siedzi przez tyle czasu?

Ł.Sz: Powiem krótko: Udało mi się to dzięki spokojowi i równowadze. Gdy się siedzi w balii z lodowatą wodą do głowy przychodzą różne myśli. Najczęściej wizualizuję sobie, że jestem w jakimś fajnym miejscu, najlepiej ciepłym. Jednak drżenia mięśniowe sprawiają, że nie jest tak łatwo skupić się na jakieś konkretnej myśli. Dumny jestem z tego, że nie miałem ani chwili zawahania – od początku do końca wiedziałem, że chcę te 4 godziny przesiedzieć. Gdy miałem 3:15 ratownicy chcieli mnie wyciągać, ponieważ temperatura spadła poniżej 33 stopni, jednak byłem bardzo świadomy i nie majaczyłem, co często zdarza się w tej temperaturze. Poprosiłem, aby przyszli za 5 minut. W tym czasie zacząłem wyobrażać sobie piramidy, gorący piasek oraz czterdziestostopniowy upał. To mi pomogło, bo moja temperatura wzrosła o 0,5 stopnia i taka też utrzymywała się do czasu, jaki chciałem osiągnąć.

TVL: Czyli jesteś zadowolony z wyniku, który osiągnąłeś?

Ł.Sz: Tak! Ale chcę też zaznaczyć, że równie piękny wynik zrobił Sławomir Wiatrowski, który siedział 1:15 przy wadze 68 kg i wieku 52 lat. Jest to jego „życiówka”. Jeśli chodzi o mnie, nie ukrywam, że jechałem po „złoto”, jednak w tym roku na mistrzostwach był bardzo wysoki poziom. W roku poprzednim złoty medalista miał czas 2:15, co w tym roku dałoby dopiero 8 miejsce. Zawody zaczynały się od czwartku. Dotarła do mnie informacja, że już pierwszego dnia ktoś siedział 3:15. Wiedziałem, że muszę zrobić te 4 godziny. Startowałem w piątek rano, po mnie było jeszcze kilku bardzo mocnych zawodników, którzy pobili mój wynik. Tu jest kolejny przykład na to, że głowa oraz to, jak szeroko patrzymy, ma bardzo duże znaczenie. Bo mi ten zawodnik z czwartku pokazał, że można przebić barierę czasu 2:15, a ja z kolei udowodniłem następnym, że czas 3:15 też jest do przekroczenia. Przez taką zdrową rywalizację w całym ogólnym wyniku przesunęliśmy barometr czasu przebywania w zimnie bardzo wysoko. Myślę, że cały świat na nas patrzy i przeciera oczy ze zdumienia: „ Jacy Ci  Polacy są silni i wytrzymali w morsowaniu”. Cieszę się, że jestem na podium. Wiem też, że mój organizm ma wiele potencjału. Wykorzystam go w przyszłym roku. Kto wie, może uda się przekroczyć liczbę dwucyfrową, jeśli chodzi o czas – zawsze lubiłem okrągłe liczby, a taka dycha pięknie wygląda 😉

TVL: Dziękujemy za tę krótką rozmowę, gratulujemy i życzymy oczywiście powodzenia!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj