foto: Michał Wójcik

Ian Boon – od ponad 10 lat nauczyciel języka angielskiego w jednej z prywatnych szkół językowych w Tarnobrzegu. Po godzinach… autor tekstów, wokalista i lider rockowego zespołu Ian Boon & The Music. Co sprowadziło go do Polski, jak odnalazł się w Tarnobrzegu i dlaczego fascynuje go historia rdzennych mieszkańców Australii? Na te i wiele innych pytań odpowiada w rozmowie dla Telewizji Lokalnej TVL.

TVL: Jak to się stało, że znalazłeś się właśnie w Tarnobrzegu? Jak tu trafiłeś i dlaczego?

Ian Boon: Do Tarnobrzega sprowadziła mnie moja praca. Tak można by to najogólniej streścić…No chyba, że chcesz posłuchać dłuższej wersji.

TVL: No pewnie, dawaj!

Ian Boon: Dawno, dawno, temu, pracowałem jako nauczyciel języka angielskiego w Chinach. Spędziłem tam rok, aż w końcu wróciłem do Anglii, by pomóc mojej siostrze w pracy. Po pewnym czasie zacząłem tęsknić za nauczaniem i postanowiłem wrócić do swojego zawodu. Zacząłem rozglądać się za pracą w różnych europejskich krajach. Szukałem przede wszystkim małych miejscowości, ze względu na mojego psa, który źle znosił życie w dużych, betonowych dżunglach. Tak więc złożyłem swoje CV do szkół w Rosji, Bułgarii, Słowacji i Polsce – pamiętam, że jedna z nich była w Płocku, a druga w Tarnobrzegu. Po jakimś czasie okazało się, że wszystkie te szkoły chciały mnie zatrudnić, więc miałem spory dylemat, którą z nich wybrać. Spędziłem cały wieczór przeszukując Internet i czytając na Wikipedii wszystko na temat tych miejscowości, bo wcześniej nie miałem pojęcia, że w ogóle istnieją. Od razu odrzuciłem Rosję, bo wydawała mi się zbyt odległym krajem na podróż z psem. Pozostałe miejscowości były zbyt duże, dlatego też mój wybór padł na Tarnobrzeg. Zanim tu trafiłem, z Anglii popłynąłem do Holandii zobaczyć się z moim przyjacielem, później przez dwa tygodnie podróżowałem po Włoszech, stamtąd pojechałem na jeden dzień do Wiednia, następnie pociągiem do Krakowa i w końcu wylądowałem w Tarnobrzegu.

TVL: I jakie były Twoje pierwsze wrażenia?

Ian Boon: Mogę powiedzieć, że było to coś w rodzaju miłości od pierwszego wejrzenia. Przyjechałem dość późno i byłem bardzo zmęczony, ale następnego ranka jak zwykle wstałem wcześnie z psem i ruszyliśmy na zwiedzanie. Pamiętam, że na początku spacerowaliśmy nad Wisłą. Te ogromne zielone tereny zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam też swoją pierwszą zimę w Tarnobrzegu. To była zima z prawdziwego zdarzenia, pełna śniegu, mrozu, zresztą było bardzo podobnie jak teraz. Mój pies uwielbiał tutejszą zimową porę, bo to był Husky, dlatego często wyruszaliśmy na długie spacery. I tak odkrywałem coraz więcej fajnych miejsc w Tarnobrzegu, jak chociażby Las Zwierzyniecki, czy Jezioro Tarnobrzeskie. Moja żona czasami żartuje, że znam to miasto lepiej od niej.

TVL: Czyli chyba dosyć szybko się u nas zaaklimatyzowałeś?

Ian Boon: Tak. Nie miałem z tym żadnych problemów… życie było fajne. Miałem pracę, mieszkanie, swojego psa przy sobie. Muszę przyznać, że czułem się naprawdę szczęśliwie.

foto: Michał Wójcik

TVL: A jak poradziłeś sobie z językiem polskim? Pamiętasz pierwsze słowa, których się nauczyłeś?

Ian Boon: Ha! Właściwie zapomniałem wspomnieć, że był to jeden z powodów, dla których przyjechałem do Polski. Jako nauczyciel angielskiego jestem wielkim entuzjastą języków, więc zanim tu przyjechałem chciałem nauczyć się języka, który byłby zupełnie inny od tych, które znam. Jeśli chodzi o pierwsze słowa to muszę cię zaskoczyć, ale nie były to wulgaryzmy. Wiele osób nie może w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Pierwsze pełne zdanie, które wypowiedziałem po polsku brzmiało: „Suczka czy pies? Bo ona ma cieczkę” (śmiech). Wiedziałem już jak to powiedzieć w kilku językach i było to coś ważnego, czego musiałem się nauczyć. Zwłaszcza, że podczas moich spacerów wielokrotnie słyszałem pytanie o płeć mojego Husky, dlatego szybko załapałem, o co chodzi i tak już się witałem z innymi właścicielami psów. Pamiętam też, że pisownia języka polskiego była dla mnie koszmarem, a podczas zakupów przez pierwsze kilka miesięcy po prostu wskazywałem na produkt z uśmiechem… ale muszę powiedzieć, że większość ludzi była dla mnie bardzo przyjazna i pomocna.

TVL: Czy po tych latach spędzonych w Tarnobrzegu, czujesz się częścią tego miasta? Interesują Cię jego sprawy, rozwój, przyszłość?

Ian Boon: Tak, mieszkam tu już ponad 10 lat, jestem częścią tego miasta, żyję tu na tyle długo, że mogłem zaobserwować jak Tarnobrzeg się zmieniał i rozwijał przez te lata. Mam tutaj własną szkołę językową, w której obserwuję jak moi uczniowie rozwijają się i stają się dorośli. Poza tym, kiedy wracam do Tarnobrzega po jakimś wyjeździe, czuje że wracam do domu, nawet jeśli wracam z Anglii. Tutaj jest mój dom, tutaj założyłem rodzinę.

TVL: I tutaj też masz zespół.

Ian Boon: Tak, to prawda. Ian Boon & The Music.

TVL: No właśnie, skoro już poruszyliśmy ten temat… w jaki sposób powstał Ian Boon & The Music?

Ian Boon: Pewnego dnia poznałem gitarzystę – Huberta Madeja. Zaprezentowałem mu swoje utwory, które napisałem jeszcze 15 lat temu. Zaczęliśmy je dopracowywać, aż w końcu zagraliśmy je razem podczas koncertu z okazji moich 40-tych urodzin w słynnym pubie „Końca nie widać”. Tam Hubert zapoznał mnie z resztą chłopaków i wspólnie zaczęliśmy grać różne wersje moich utworów. Postanowiliśmy spotykać się w miarę regularnie, dużo improwizowaliśmy, powstało kilka nowych kawałków i stwierdziliśmy, że nie można tego zmarnować i trzeba wydać płytę. Tak też zrobiliśmy. Po wielu ostatecznych szlifach, próbach generalnych i sesjach nagraniowych pod koniec 2019 roku wydaliśmy nasz debiutancki album.

TVL: Jaka jest ta płyta?

Ian Boon: Szczerze? Uważam, że to jeden z najlepszych albumów rockowych jaki kiedykolwiek powstał. Naprawdę! Mówię to jako fan muzyki, który ma na półkach ponad 2 tysiące płyt, a drugie tyle przesłuchałem… Niestety, niewiele osób o naszej płycie słyszało, ale wierzymy, że to się zmieni. Ale wracając do pytania, uważam, że ta płyta jest kompletna.

TVL: Ale każdy kompletny album ma swoje szczególnie wyróżniające się utwory. Które spośród wszystkich waszych nagrań zaliczyłbyś do tych najlepszych?

Ian Boon: Jeśli miałbym wybrać jakiś utwór to byłaby to na pewno „Balanda”, ponieważ porusza bardzo ważny dla mnie temat i jeszcze „The Sound of Amsterdam Blues”, bo jest to jedna z pierwszych kompletnych piosenek jaką napisałem, a jej dzisiejsze brzmienie niewiele się różni od mojego oryginalnego pomysłu na nią.

TVL: Cieszę się, że wspomniałeś o utworze „Balanda”. Czemu temat, który porusza jest dla Ciebie aż tak ważny i co to w ogóle jest ta Balanda?

Ian Boon: W Yolŋu Matha, języku Aborygenów – rdzennych mieszkańców Australii – „Balanda” oznacza dosłownie białego człowieka. Ten utwór jest dla mnie ważny, ponieważ kiedyś zacząłem zagłębiać się w historii Australii i natrafiłem na termin „skradzionego pokolenia” – polegał on na tym, że państwo zabierało Aborygenom ich dzieci, które wysyłano do przymusowych obozów „reedukacyjnych”, gdzie kształcono ich na podobieństwo białych ludzi. Nie pozwalano im mówić własnym językiem, odseparowywano od rodzin tak skutecznie, że już nigdy potem się nie spotkali. Wiele współczesnych ofiar tych represji do dziś nie zna swojego pochodzenia. Stąd sformułowanie „skradzione pokolenie”. Ja, jako Brytyjczyk, nie dowiedziałem się o tym w szkole, bo wszystko, czego uczymy się o Australii, to to, że „odkrył ją kapitan Cook, a potem wykorzystaliśmy ją jako kolonię więzienną”. O tym, w jaki sposób zostali potraktowani Aborygeni, dowiedziałem się dopiero w wieku 25 lat, po obejrzeniu paru filmów dokumentalnych. Dlatego stwierdziłem, że skoro ten temat jest przemilczany, to ja go nagłośnię i napiszę piosenkę. Wpadłem nawet na pomysł, żeby zarejestrować na jej potrzeby wypowiedzi Aborygenów, aby „skradzione pokolenie” mogło się wreszcie wypowiedzieć o sobie we własnym języku. Napisałem do wielu osób w Australii, do kilkunastu wytwórni muzycznych, szkół, domów kultury, ale niestety, ze względu na tematykę nikt nie był chętny do pomocy. Zresztą nic dziwnego – wszystkie osoby, z którymi się kontaktowałem, były białe… W końcu przez forum udało mi się znaleźć kobietę, która nazywa się Dilipuma Wulanayngu. Razem z mężem – Landhuna Wunungmurra – zgodziła się zagrać i zaśpiewać na naszej płycie.

TVL: Zanim nastała pandemia, miałeś okazję zagrać wiele koncertów. Jak je wspominasz?

Ian Boon: Kiedy gram koncert robię wszystko, by wypadł on jak najlepiej, ale jednocześnie chcę sprawić, żeby każdy miło spędził ten czas. Będąc na scenie, jest we mnie spokój, a sam koncert jest dla mnie wewnętrzną podróżą, w którą zabieram moich słuchaczy, choć ja sam w myślach jestem tylko z moją rodziną, bo to daje mi siłę.

TVL: Co dalej z Ian Boon & The Music? Jakie są Wasze plany na przyszłość?

Ian Boon: Pracujemy nad materiałem nad kolejną płytę. Dwa nowe utwory można już było usłyszeć podczas naszego występu dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mamy jednak nadzieję, że w tym roku będziemy mogli zagrać więcej koncertów i wciąż będziemy próbować być najlepszym zespołem w Tarnobrzegu 😉

TVL: W takim razie życzymy Tobie i całemu zespołowi szybkiego powrotu na scenę i kolejnych płyt – zwłaszcza tych platynowych. Dziękuję za rozmowę.

Ian Boon: Thank you.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj