„Są dwa rodzaje Off Roadu – ekstremalny i turystyczny. Nam bliższy jest zdecydowanie ten drugi” – rozmowa z Piotrem Kusalem, współzałożycielem Fundacji SGT Sandomierska Grupa Terenowa.

Na zdjęciu znajduje się nasz rozmówca, Piotr Kusal (pierwszy od prawej)

TVL: Jak powstała Wasza Fundacja?

Piotr Kusal: SGT Sandomierska Grupa Terenowa powstała 4 lata temu. Początkiem były przyjacielskie spotkania czterech osób, które miały samochody terenowe i wspólnie jeździły w różne miejsca. Po jakimś czasie pomyślałem, żeby naszą grupę sformalizować. Nadaliśmy jej nazwę, zaczęliśmy używać logotypów, powstały naklejki na samochody i koszulki. Następnie strona internetowa i profil na Facebooku. Zaczęli do nas dołączać kolejni amatorzy Off Roadu i okazało się, że jest ich dość sporo. Byli to ludzie nie tylko z Sandomierza, ale również okolic – z Tarnobrzega, Stalowej Woli. Dziś na sobotnie, czy niedzielne wyjazdy wybiera się z nami nawet kilkanaście samochodów. Po 2 latach stwierdziłem, że warto to sformalizować jeszcze mocniej i wspólnie z Arturem Kaczkosiem założyliśmy fundację o takiej samej nazwie. Dało nam to możliwość pozyskiwania funduszy, a także wprowadzenia tej naszej pasji na kolejny etap, czyli promowania naszego miasta i regionu w formie turystyki Off Roadowej.

TVL: Czyli turyści, którzy odwiedzają Sandomierz, mogą z Wami udać się na jakąś wyprawę?

PK: Tak, bo okazało się, ze turyści szukają różnych form atrakcji, a ta jest dla nich do tego stopnia interesująca, ze są w stanie za nią zapłacić. Na ten moment znajdują nas ludzie z całej Polski. Na turystyczne wycieczki są w stanie przyjechać nawet ze Śląska, czy z Łodzi. A i ci, którzy przyjeżdżają do Sandomierza, będąc tu 2-3 dni, chcą pozwiedzać miasto i okolice w inny, nietypowy sposób. Więc zgłaszają się do nas.

TVL: A czy chcą też spróbować Off Roadu dla adrenaliny?

PK: Off Road sam w sobie jest dziedziną pasji silnie związaną z adrenaliną, ale to nie tylko to. Oprócz adrenaliny i zafascynowania motoryzacją, dla nas bardzo ważny jest aspekt poznawczy terenu. Jestem sandomierzaninem, wydawało mi się, że znam tu już wszystkie miejsca, odwiedzałem je podczas spacerów, czy rowerowych przejażdżek. Off Road pokazał mi, że się myliłem. Ja nie znałem 80 procent miejsc w Sandomierzu i w okolicach! Ta forma turystyki daje możliwość „przedarcia się” w miejsca, do których nie można dotrzeć na nogach lub rowerem. Kolejny ważny aspekt Off Roadu wiąże się z czynnikiem ludzkim. Owszem, można sobie zbierać w samotności znaczki, ale jednak jak się jeździ w grupie tych trzydziestu osób, to jest zupełnie inna frajda. Off Road wymaga też ciągłej pomocy – jeden ma wyciągarkę, drugi nie ma. W naszej grupie rządzi jedna ważna zasada: „ile osób wyjedzie, tyle wraca”. Nie ma możliwości, żeby awarie, które są częste w tej „zabawie”, wyeliminowały kogoś. Zawsze pomagamy sobie nawzajem, wyciągamy, naprawiamy auto. A oprócz pomocy liczy się też atmosfera – mamy wspólne ogniska, nieraz jedziemy w dwudniową trasę z noclegiem, rozmawiamy, śmiejemy się. Ta atmosfera jest bardzo cenna.

TVL: Wspomniałeś o awariach, które zdarzają się na trasach. Nie są to więc jakieś zwykłe leśne ścieżki, tylko trudne trasy. Co to znaczy „trudna trasa”?

PK: Powiem tak: Off Road trzeba podzielić na dwa rodzaje: ekstremalny, czyli taki, który jest prawdziwą walką z naturą, błotem itd., i turystyczny. Owszem, w tym drugim również zdarzają się takie elementy jak przedzieranie przez błoto, ale nie jest to bardzo ekstremalne. My pokonujemy te przeszkody, ale głównym celem jest dotarcie do jakiegoś nowego, pięknego miejsca. Off Road turystyczny jest nam więc bliższy. Jest jednak taka trasa, Stary Dukt w okolicach Janowa, której 5 kilometrów pokonujemy przez cały dzień. Proszę sobie wyobrazić, jaka walka musi się odbywać tam po drodze, skoro przebycie pięciu kilometrów zajmuje od świtu do zmierzchu. Wtedy cały czas praktycznie jesteśmy na wyciągarkach, woda wlewa się do aut, pojawiają się częste awarie…

TVL: Czyli można powiedzieć, że to najtrudniejsza trasa, jaką przebyliście?

PK: Tak. Jak widać zdarzają nam się tego typu przygody, ale staramy się też zachować zdrowy rozsądek. Przy ekstremalnych jazdach samochody często lądują w warsztatach, a to generuje koszty i czas. Nie chcemy tego.

TVL: Ostatnio z okazji Dnia Wszystkich Świętych też zorganizowaliście taki wspólny wyjazd.

PK: To prawda. Ale zacznę od tego, że oprócz spontanicznych wycieczek, próbujemy tez wprowadzać cykliczne imprezy np. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy przyjęła się u nas i uczestniczymy w niej od 2 lat. To samo jest z Wielkanocą – wyjeżdżamy, grillujemy w lesie, jemy jajka, pijemy żur z wiadra. To są klimaty, które już na stałe wpisały się w nasz kalendarz. 1 listopada też jest takim szczególnym świętem, szczególnie teraz, w pandemii, gdy cmentarze były zamknięte. Wybraliśmy się więc na mogiły ukryte gdzieś w lasach, totalnie zagubione, czasami zupełnie zapomniane. Nieraz pali się przy nich jakaś świeczka, a nieraz nie. W tym roku „skrzyknęliśmy się” w kilka samochodów, pojechaliśmy z kwiatami i zniczami. Tak się składa, ze jeden z nas miał uprawę chryzantem, więc mieliśmy cały bagażnik kwiatów. Pojechaliśmy je złożyć w okolicach Kochan i lasów Janowskich.

TVL: Jeździcie kilka razy w to samo miejsce?

PK: Oczywiście, nie da się tego uniknąć. Ja czasem jestem już na przykład 20. raz na tym samym miejscu, ale chodzi o to, żeby pokazać je wszystkim tym, którzy dopiero dołączyli do nas. My o wyjazdach oficjalnie informujemy na Facebooku w tygodniu przed weekendem i zasada jest prosta: kto chce się dołączyć, to dołącza na miejscu zbiórki. Ktoś, kto nie ma auta, a chce skorzystać komercyjnie z tego typu atrakcji, znajdzie numer telefonu na FB, zdzwoni i wtedy umawiamy się na termin oraz długość takiej wycieczki.

TVL: Dziękujemy za rozmowę. Życzymy samych atrakcyjnych i pięknych miejsc. Kto wie, może i nasza ekipa TVL pojawi się kiedyś na miejscu zbiórki 🙂

Fotografie: Piotr Kusal

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj